Wygrałam walkę z depresją. Sama. A jeśli nie sama to na pewno nie z pomocą bliskich mi osób. Serio, jeśli ktoś chce się z tego wyleczyć to nie ma co liczyć na najbliższych, sam powinien sobie pomóc, sam szukać pomocy. Każdy z nas gdzieś tam, w głębi czuje czego potrzebuje. I warto zaufać sobie, dać się pokierować intuicji. Dać sobie szansę. Możemy znaleźć kogoś, kto uzmysłowi nam coś ważnego, kogoś kto akurat znajdzie się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i będzie tą odpowiednią osobą. Może to nie być osoba. To może być sentencja, film, zdjęcie czy kurwa nawet powiew jebanego wiatru. Tu tak naprawdę chodzi o podróż do wnętrza siebie, o poukładanie siebie. Myślisz, że wiesz już wszystko, masz poukładane wszystko, jest beznadziejnie i koniec? Gunwo. Też tak myślałam, i bardzo się zdziwiłam, jak jednak okazało się, że jest inaczej. W tym miejscu powinnam zacząć od nowego akapitu, ale nie chcę, żeby komuś kto zaczyna, rzuciło się to za bardzo w oczy, więc napiszę tu, ciągiem. Myślałam, że jak pokonam depresję, to wszyscy będą kurwa skakać do góry jak kangury i bić mi brawo jak opętani. Myliłam się. Nic takiego się nie wydarzyło. Pominę fakt, że mniejszość o tej depresji w ogóle wiedziała, ale niektórzy wiedzieli. No i zdziwiłam się, że nie podzielają tak mojego entuzjazmu, że mi się udało, nie skaczą jak myślałam. Otóż okazuje się, że każdy żyje swoim życiem i ma trochę wyjebane na twoje życie, mimo że jesteś mu bardzo bliską osobą. Udało ci się?- Spoko, super, cieszę się. Ale to nie jest wybuch radości. I w sumie nie ma co rozpaczać. To TY to zrobiłeś/aś. To TOBIE się udało. I to TY masz się z tego cieszyć. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz